Surówka „misjonarza”
Nazwa tej surówki pozostanie słodką tajemnicą moją i ww. misjonarza. Dzięki niemu jakoś egzystuję na tym padole i wielkie dzięki mu za to. Postanowił ubogacić moją stronę oryginalną, osobiście skomponowaną surówką. Oto co wymyslił – podaję tak jak dostałam.
Składniki i wykonanie: tarta świeża marchew (np.1/2 kilo), do tego jedno tarte jabłko, jedna wyciśnięta mandarynka (nie wiem jak smakowałaby z pomarańczą), trochę suszonej żurawiny (!) oraz – uwaga!!! – spora łyżka miodu. O kurde, jakie to dobre. Obłęd! Żadnej cytryny ani kwasku cytrynowego!
marzec 4th, 2012 at 18:19
Dobry wieczór pani Babciu Maju! Co maju to maju ale nie daju, bo nie choczu. Dawajcie tego „misjonarza” od surówki! To jakiś czubek czy co? Surówka z marchwi?!?! A po co? Po jaką cholerę marnować marchewki na surówkę? Nie wystarczyłaby brukiew albo jakiś głąb kapuściany?! Marcheweczkę to niech Pan Misjonarz sobie wetknie za lewe ucho albo da jakiemuś bezdomnemu niedożywionemu lub ubogiemu, który prawdziwą marcheweczkę widuje najwyżej raz w roku na Gwiazdkę albo na Chanukę. I to tyle na temat surówki. A co do Babci Majowej, to jeszcze dwa miesiące. Najpierw kwiecień, a tu jeszcze kawał marca!
Smacznego!!!
marzec 4th, 2012 at 20:35
Ale elokwencja. A cóż to Jerzy ma do marchewki no i do „Misjonarza”. Ja lubie i ją i jego.
marzec 7th, 2012 at 14:15
Jerzy niech nie wierzy. A mnie surówka „Misjonarza” pasuje. Wydaje mi się,że będzie bardzo dobra teraz na wiosnę, kiedy zmęczenie , kiedy przesilenie. Taką suróweczkę można do pudełka i do pracy i na uczelnię. Mniodzik….Bronia
marzec 7th, 2012 at 16:56
Broniu masz absolutną rację, nawet na mojej diecie mogę ją jeść … prawie, boniestety bez miodu